Hellblazer #259: The Cottage – Peter Milligan, Simon Bisley - KOSTNICA - POZORNIE MARTWA STREFA || Kostnica.Com.PL

Hellblazer #259: The Cottage – Peter Milligan, Simon Bisley

CONSTANTINE NA WSI

Milligan pisze, a Bisley rysuje. Czy trzeba lepszej rekomendacji dla komiksu? Świetny scenarzysta, znakomity rysownik i jeden z najlepszych tytułów w dziejach komiksu. To się musiało udać. I udało. Niby taki one-shocik (aż żal, że w moje ręce wpadł tylko ten zeszyt), ale sprawnie, zgrabnie i w ogóle zrobiony. Jest co poczytać, szybko i konkretnie, ze wszystkimi najważniejszymi dla serii elementami, jest na co popatrzeć, bo Biz, choć szkicem jakby leci, świetnie to robi. A efekt finalny jest taki, że liczę, iż Egmont jeszcze „Hellblazera” nam wyda. Ot choćby właśnie run Milligana, który jest bardzo przyjemny.

Chas ma na wsi domek. Właściwie to jego żona, ale na jedno wychodzi. I to właśnie tam wprowadza się na chwilę, ale jednak, John, chcąc przeczekać policyjną obławę na niego. A jak John, to wiadomo, nic nie pójdzie tak, jak powinno, choć o chatkę miał dbać i w ogóle. Kiedy więc zanurza się w rytuale magicznym, a co za tym idzie i we wspomnieniach sprzed kilku lat, gdy w barze spotkał napaloną na siebie kobietę, coś zaczyna być nie tak i już wkrótce nasz mag będzie musiał zmierzyć się z kolejnym koszmarem…

Szybko, krótko, na temat i z klimatem. Taki przerywnik gdzieś w środku runu, wśród ważniejszych wydarzeń, gdzie mamy wątek Johna i kobiet. Wiadomo, jak to zawsze się kończyło, wiadomo też, jak w ogóle kończy się wszystko to, za co Constantine się bierze – nawet jeśli dobrze, to nie bez poważnych konsekwencji. I na tych dwudziestu planszach Milligan dobrze to pokazuje, jednocześnie odnosząc się do wcześniejszych wydarzeń (akurat tych, które mamy w trzecim tomie runu Careya po polsku). Wiadomo, nie jest to wielkie dzieło, ale kawał dobrego komiksu, gdzie wydarzenia, gdzie akcja, gdzie horror, klimat i nakreślenie postaci dobrze grają w zwartej konstrukcji.

No a w tym wszystkim spora zasługa Bisleya. Gość rysuje Constantine’a po raz pierwszy, ale to, co robi, wychodzi znakomicie. Trochę to w duchu Corbena (chodzi mi o te specyficzne czasem proporcje postaci), a trochę w duchu Biza, którego z dawnych dzieł znamy po polsku. Niby to szkic, wszystko ołówkiem robione, ale masa realizmu i klimatu, świetne uchwycenie wszystkiego i w ogóle ten bisleyowski look, robią robotę.

No i tylko szkoda, że to zeszytówka wydana na offsecie, bo gubi się gdzieś głębia tych niby stonowanych, niby brudnych, ale wyrazistych barw. No ale warto, bardzo fajny komiks dla każdego, kto Constantine’a lubi. A że jego nie da się nie lubić (okej, lubić też się nie da, ale to inna sprawa), sami wiecie.

Michał Lipka

Share

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *