Homo Bimbrownikus – Andrzej Pilipiuk - KOSTNICA - POZORNIE MARTWA STREFA || Kostnica.Com.PL

Homo Bimbrownikus – Andrzej Pilipiuk

JAKUB W WARSZAWIE

Z prozą Pilipiuka jest tak, że o ile potrafi napisać świetne opowiadania – nie zawsze też, ale jednak – o tyle dobre powieści w jego wykonaniu są wyjątkami. Wyjątkiem nie jest jednak także ta powieść, która zajmuje cały niemal tom. Z drugiej strony jest tu nieco lepiej niż poprzednio, a dodatkowe opowiadania uzupełniające lekturę wypadają naprawdę dobrze, szczególnie „Ochwat”, potrafiący autentycznie rozśmieszyć swoim niewyszukanym humorem.

Główny i zarazem tytułowy tekst zabiera nas na niebezpieczną wyprawę w celu… ratowania młodego mieszkańca Dębinki. Dębinkę schrystianizowano, Jakub dopomógł inkwizycji, ale szaman Yodde uciekł. A teraz chce wykorzystać swojego krewnego w rytuale sprowadzenia na świat Mywu – bóstwa niedźwiedzia. Poprzednia próba, która się nie udała, sprowadziła na świat koszmar drugiej wojny światowej. Ta, jeśli się powiedzie, doprowadzi do apokalipsy. Jakub i Semen mają uratować chłopaka, w tym celu ruszają do Warszawy, gdzie ten został zwabiony przez krewnego. I mieszają się w wielkie wydarzenia, w które wplątane są różne frakcje, od pogan zaczynając, przez policyjno-kościelne siły, na chrześcijańskich wikingach na motorach skończywszy!

Do tego Jakub będzie musiał zmierzyć się z chętnymi pozbawić go życia wrogami – być może w swojej ostatniej misji. A jakby tego było mało, przemysł filmowy znów będzie szukał u niego pomocy! A to przecież nie koniec!

Powieść o Jakubie Wędrowyczu jest jak film na podstawie krótkich skeczy, jak „Garfiled” czy „Fistaszki” (choć porównywanie przygód naszego swojskiego egzorcysty pisanych w sposób, który ciężko nawet nazwać mianem literatury do tych gigantów opowieści satyrycznych mija się trochę z celem) – nie sprawdza się, bo albo jest przeładowany kiepskimi żartami i długa fabuła mu nie służy, albo twórca nie kontroluje chaosu jaki wywołuje nadmiar treści. U Pilipiuka występują oba te minusy. Ma dużo pomysłów, ale te lepiej sprawdziłyby się jako krótkie teksty, niż długa forma, w jaką zostały sklejone chyba na siłę. Tak jest zresztą z większością powieści autora.

Czyli nie warto czytać? Nie. Owszem, literackich wartości nie macie co tutaj szukać, ani to zbyt dobrze napisane, ani pomyślane, ale śmieszy. Są tu naprawdę udane momenty, całość ma też niezły klimat i potrafi poprawić humor. Nie wymaga nic od czytelnika, jest szybkie i proste w odbiorze. A przy okazji mam sentyment do tego tomu. A właściwie nie tomu tylko zawartej w nim historii „Ochwat” – mojego pierwszego spotkania z Wędrowyczem, którego rozbawiło mnie lata temu w „Magazynie fantastycznym” i zachęciło do sięgnięcia po inne historie. Ale powieść też daje radę, czyta się ją lepiej niż poprzednią, chociaż właściwie cała jej akcja ograniczona jest do nieustannego kopiowania schematu „schwytali ich, więc muszą się wyrwać i znów dać schwytać: tym samym, albo innym).

Fanom polecać nie muszę. Już dawno przeczytali, a jeśli nie to przeczytają, nawet jeśli „Homo Bimbrownikus” (do kupienia na Bonito) jest nieco inny od pozostałych książek z serii, jakiś taki mniej przeładowany różnorodnymi pomysłami, a bardziej powtarzaniem wciąż jednego motywu, choć przełamanego różnicą scenerii – a to jakieś paranormalne egipskie klimaty, a to znów podróże w czasie. Przeciwnikom nie polecam, bo i po co. A reszta? Jeśli chce głupiej śmiechawki, przy której zachłystywać się będzie aromatem gnojówki i bimbru, nie zawiedzie się. Choć są lepsze tomy Wędrowycza.

Michał Lipka

Share

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *