OPOWIADANIE – EKSPERYMENT – MATEUSZ ANTCZAK
|
Profesor znajdował się w kotłowni, gdzieś w piwnicach Wydziału Historycznego. Tuż nad jego głową biegła potężna rura grzewcza. W pomieszczeniu było gorąco i duszno. Skórzane pasy krępowały ruchy. Zwinięte skarpety i taśma klejąca nie pozwalały krzykom wyrwać się ze ściśniętego strachem gardła. Szarpnął krzesłem, do którego go przywiązano, ale solidny mebel poruszył się ledwie o cal.
Usłyszał chrobot klucza w zamku i szuranie skrzydła metalowych drzwi. Nie łudził się, że to któryś z pracowników technicznych. Nie zaglądali tu w trakcie przerwy świątecznej. Piece pracowały automatycznie. Przez najbliższe dni jedyną osobą, która mogła zjawić się w piwnicach, była ta, która go tu umieściła. Jego doktorantka.
Wiedział, że badania wskazują na coraz gorszy stan zdrowia psychicznego kursantów studiów trzeciego stopnia. Masowa produkcja dyplomów, brak czasu promotorów dla młodych adeptów nauki, wymagania wyższe niż te stawiane etatowym pracownikom, marne stypendia, mobbing, podpisywanie się profesorów pod osiągnięciami studentów ─ według najnowszych szacunków zjawiska te wpędzały w depresję co drugiego kandydata do stopnia doktora. Nie spodziewał się jednak, że trafi na tak skrajny przypadek.
─ Dzień dobry, panie profesorze ─ oznajmiła filigranowa blondynka w dużych, zielonych okularach. Nie zapaliła wszystkich świateł, stanęła z tyłu pomieszczenia, w cieniu. Wyglądała jak modliszka czyhająca na ofiarę.
─ Szeho ofe me chszesz?! ─ Pytanie ugrzęzło w mokrym od śliny kneblu.
─ Chcę panu pokazać moje najnowsze odkrycie. Jestem pewna, że tym razem uda mi się je opublikować na liście A – oznajmiła z ekscytacją.
Miała na myśli międzynarodowe, wysoko punktowane przez polskie uczelnie periodyki.
─ Potrzebuję jeszcze potwierdzenia… muszę przeprowadzić ostatni eksperyment. Pan, jako mój promotor, mi w tym pomoże.
Profesor kolejny raz szarpnął krzesłem. Efekt był jeszcze bardziej mizerny niż poprzednio. Opadał z sił. Nie jadł i nie pił od ponad dwudziestu godzin, za to cały czas obficie się pocił. Wiedział, że długo tak nie pociągnie.
Dziewczyna zrobiła dwa kroki w przód. Stanęła w świetle skromnego halogenu umieszczonego w nisko podwieszonym suficie. Dopiero teraz profesor zauważył, że doktorantka trzyma w odzianych w lateksowe rękawiczki dłoniach narzędzie przypominające obłupany w kilku miejscach i mocno nadgryziony przez korniki kij baseballowy.
─ Słyszał pan o kiju z Tamizy?
Nie odpowiedział, nie miał już sił walczyć z kneblem.
─ A, no tak ─ zreflektowała się dziewczyna.
Podeszła do promotora i zerwała z jego ust srebrną taśmę. Profesor wypluł zrolowane skarpety, ale jedyne co zdołał z siebie wydusić, to prośba o podanie wody.
─ Przykro mi, ale muszę odrzucić ten wniosek – zachichotała dziewczyna, wspominając liczne odmowy w Dziekanacie, Sekretariacie, biurze Kierownika Katedry i Kwesturze.
Profesor opuścił głowę na piersi.
─ Dlaczego? ─ zdołał zapytać.
─ Dla nauki, panie profesorze ─ odparła jakby nie zrozumiała pytania. ─ Wracając do tematu. Jakiś czas temu wyłowiono z Tamizy drewnianą pałkę, datowaną na czwarty wiek przed naszą erą. Sprawiała wrażenie jakby mogła rozłupać kości czaszki. Naukowcy z Edynburga stworzyli model ludzkiej głowy z żelatyny i poliuretanu. Następnie przyłożyli w nią kijem zrekonstruowanym na podstawie znaleziska z rzeki. Powstałe szkody pasowały do złamań czaszki opisanych na innym neolitycznym stanowisku, w Austrii.
Profesor patrzył na nią spod półprzymkniętych powiek. Nie wiedział do czego zmierza, ale z każdą sekundą co raz bardziej się tego obawiał.
─ To, co mam ze sobą, to jeszcze starsze znalezisko. Pochodzi sprzed ponad dziewięciu tysięcy lat przed naszą erą. Pamięta pan wykopaliska pod Otwockiem w dwa tysiące trzynastym roku? Brałam w nich udział jeszcze jako magistrantka. Znaleźliśmy wtedy między innymi liściaki i trzoneczkowate ostrza kultury świderskiej. I to. ─ Pomachała więźniowi spróchniałym kijem. ─ Okaz skatalogowany, nigdy nie opisany. Moim zdaniem to broń obuchowa, ale nie dostałam dofinansowania badań, więc nie mogłam przeprowadzić takiego testu jak Brytyjczycy.
─ Co chcesz zrobić?
─ Wykonać eksperyment na własną rękę. Wśród odkopanych w Dolinie Wisły artefaktów ze starszej epoki kamienia jest także uszkodzona czaszka.
Profesor zrozumiał jaki jest cel uwięzienia go w wydziałowej kotłowni, ale nie zdążył już nic powiedzieć. Ciężka, drewniana pałka uderzyła go między oczy. Pierwszy cios nie roztrzaskał kości, więc doktorantka zaatakowała ponownie. I ponownie. Stracił przytomność nim padły ostatnie razy, a fragmenty skalpu i mózgowia spłynęły na jego bezwładne barki.
Modliszka porównała efekt ze zdjęciem czaszki rozłupanej przez nieznanego sprawcę jedenaście tysięcy lat wcześniej. Podobieństwo ran nie było uderzające.
─ Trzeba będzie powtórzyć eksperyment ─ oznajmiła, choć profesor nie mógł już jej usłyszeć.
Zdjęła zakrwawione rękawiczki, zwinęła je i wcisnęła do torebki strunowej. Następnie wyjęła z kieszeni podręczny notes i ołówek. Skreśliła z listy nazwisko promotora.
─ Sprawdźmy, kto jest następny w kolejce – zerknęła na kolejną pozycję. ─ Pan Dziekan! ─ zakrzyknęła radośnie.