Thunderbolts : Wiara w potwory - KOSTNICA - POZORNIE MARTWA STREFA || Kostnica.Com.PL

Thunderbolts : Wiara w potwory

MIĘDZY WOJNĄ DOMOWĄ A MROCZNYMI RZĄDAMI

„Wojna domowa” w Marvelu dobiegła końca, uniwersum się odmieniło – w ten, czy inny sposób – i trzeba było o tych zmianach, a raczej reperkusjach opowiedzieć. Już gdzieś mniej więcej na tym etapie różni twórcy planowali to, co potem stało się „Mrocznymi Rządami”, czyli daniem Osbornowi szansy dorwania się do władzy (co działo się na całego od „Tajnej inwazji”, po „Oblężenie”), a kluczową cegiełkę do podbudowy całego wątku dał właśnie Warren Ellis w swoim runie „Thunderbolts”. No i z tym polskim wydaniem to trochę problem jest, bo dostajemy równo połowę runu, kolejną niedokończoną opowieść, dość zamkniętą, ale jednak stanowiącą część większej całości i to się czuje. Druga sprawa, że nie jest to historia, którą można czytać tak z marszu, bo wymaga znajomości kontekstu i wydarzeń, w których jest osadzona. Ale gdy zna się to wszystko, rzecz wchodzi naprawdę dobrze i dostarcza konkretnej, niegłupiej, mimo iż opartej na dość absurdalnym pomyśle rozrywki.

Wojna domowa dobiegła końca, rejestracja superbohaterów ma się dobrze, ale nadal nie wszyscy chcą się temu podporządkować. Dlatego powstaje nowy oddział Thunderbolts, bandytów działających teraz z ramienia prawa, kontrolowanych za pomocą wszelkich metod, byle sprawdzili się w akcji. A ta akcja to polowanie na herosów, którzy nie poddali się rejestracji, a jednak nadal działają. I tak to się kręci, a nad wszystkim czuwa Norman Osborn, który nie cofnie się przed niczym, by osiągnąć swoje cele. Ale czy może wyniknąć z tego coś dobrego?

Fabularnie ten komiks to kawał dobrej, nieco szalonej, czasem absurdalnej rozrywki z pomysłem. No bo kto przy zdrowych zmysłach powierzyłby Osbornowi jakieś stanowisko dowodzące (tak, to dotyczy też tego, co miało miejsce w i po „Tajnej inwazji”)? A jednak u Ellisa to się broni. A poza tym jego opowieść jest po prostu dobra. Mroczny klimat, fajne pomysły, świetna akcja… Bywa krwawo, bywa brutalnie, a chociaż w zasadzie fabuła to nic takiego, czyta się to lepiej, niż np. jego „Extremis”, w którym nie miał chyba możliwości rozwinąć skrzydeł i poprowadzić w kierunku, w jaki by chciał. Tu tej swobody ma więcej, wiadomo, to nie poziom jego najlepszych prac, bo nie jest to seria dla dorosłych, nie ma więc i tego brudu ani cynizmu, ale dobrze jest. I niegłupio, bo pokazuje przy okazji pewną paranoję władz po 11 września, obleczoną w otoczkę superhero.

No i rzecz ma jeszcze świetne rysunki. Deodato Jr. wspina się tu na wyżyny swoich możliwości, nie jest już tym przesadzonym artystą, jakim był w latach 90. XX wieku, kiedy wszystko było u niego przestylizowane, ale i nie jest jeszcze tym gościem, którego znamy w ostatnich latach, gdzie nadmiar komputera w jego grafikach odbiera im sporo serca i ducha, nawet jeśli fajnie wyglądają. Tu mamy idealne wyważenie realizmu i przesady, mroku i lekkości. Wygląda to super, jest nastrojowe i wpada w oko, nawet jeśli Deodato posiłkuje się zdjęciami (Osborn o wyglądzie Tommy’ego Lee Jonesa chociażby).

No i tylko szkoda, że wydanie od WKKM nie dokańcza runu. Niby w zasadzie nie musi, miało pokazać sedno, jedną zamkniętą opowieść i to właśnie robi, ale jednak byłoby miło, bo to tylko jeszcze sześć zeszytów, a wiele zbędnych historii pojawiło się w ramach kolekcji, marnując czas i pieniądze odbiorców. Ale z drugiej strony „Thunderbolts” to nic tak ważnego, by aż tyle go wydawać, a cieszyć się z polskiej edycji dobrego komiksu, nawet jeśli niepełnej, można, a nawet trzeba, jak najbardziej. Ja cieszę, bo fajnie i konkretnie było.

Michał Lipka

Share

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *