OPOWIADANIE – DOM DLA LALEK
|Wstała. W głowie nadal czuła tępy ból, jednak teraz ze zdwojoną siłą. Rozglądając się, próbowała cokolwiek sobie przypomnieć. Gdzie, do cholery, była? Nie znała tego miejsca i wcale nie chciała poznać. Przypominał jej pokój gościnny babci, jednak nie miał nic z jego ciepła i przytulnej atmosfery. Wręcz przeciwnie, chłód, który tutaj panował był niemal paraliżujący. Całość wyglądała jak groteskowa imitacja domu: fotografie przedstawiające uśmiechnięte twarze sprawiały wrażenie upiornych, nienaturalnie wykrzywionych, kwiaty w doniczkach rzucały na ściany ponure cienie przywodzące na myśl groźne, tajemnicze lasy z tych wszystkich baśni i bajeczek, którymi straszy się dzieci, żeby w końcu poszły spać. Czuło się tutaj pewnego rodzaju napięcie. Nigdy nie była w pomieszczeniu, w którym popełniono morderstwo, ale była pewna, że właśnie ten nastrój panuje w takim miejscu. Zrobiła krok do przodu. No tak. Skrzypiąca podłoga, jakżeby inaczej. Ten dźwięk, mimo iż ledwo dosłyszalny, w tej zupełnej ciszy był nie do wytrzymania. Wyszła do przedpokoju. Spłowiała, paskudna, różowa tapeta nie zachęcała do przebywania tutaj, więc wybrała pierwsze lepsze drzwi. To, co zobaczyła wzbudziło w niej strach i sprawiło, że stanęła w progu jak wryta. Nienawidziła lalek, a w tym pomieszczeniu były ich setki. Lalki, kukiełki, pacynki. Wszystkie siedziały na półkach które ciągły się w głąb korytarzu od ziemi do samego sufitu. Miała ochotę zatrzasnąć drzwi i uciec z krzykiem, jednak jakaś dziwna siła, czy może nienaturalnie silna ciekawość, popchnęła ją do środka. Miała wrażenie, że właśnie przeżywa swój najgorszy koszmar. Bała się lalek od tego pamiętnego dnia, kiedy miała sześć lat. Od tego pamiętnego dnia, gdy zginęła mama… W tym momencie tamte wspomnienia i obrazy wróciły, nadzwyczaj wyraźne i dokładne. Znowu siedziała w tej przeklętej szafie, drżąc ze strachu i płaczu. Znów widziała te oczy. Sztuczne, a zarazem tak bardzo żywe i pełne zła. Po co tutaj weszła? Postanowiła jak najszybciej opuścić to miejsce. Podeszła do drzwi i nacisnęła na klamkę. Zamknięte. Niemożliwe. Przecież przed chwilą przez nie wchodziła. To wszystko coraz bardziej ją przerażało. Nie widząc lepszego wyjścia, postanowiła pójść korytarzem. Przecież musi on dokądś prowadzić. Alabastrowe twarze lalek zdawały się ironicznie uśmiechać. Jakby dobrze wiedziały, co spotka Peggy na końcu korytarza, jakby tylko na to czekały. Miała wrażenie, że wszystkie te oczy śledzą każdy jej krok. Już miała zacząć biec, gdy nagle usłyszała za sobą szept:
– Nie idź tam, proszę.
Z trudem powstrzymała krzyk. Szybko odwróciła się, jednak nikogo nie zobaczyła.
-Kto tutaj jest?- zapytała głosem tak drżącym i obcym, że nie wierzyła, iż wydobywa się on z jej własnego gardła.- Pokaż się. Kim jesteś i czego ode mnie chcesz? Co ja tutaj robię?
Cisza. Nikt nie odpowiedział. Stała nieruchomo i nasłuchwiała jakiegokolwiek dźwięku, jednak jedyne co słyszała, to bicie swego własnego, rozszalałego serca. Nie wiedziała, ile tak stoi. Może pięć minut, może pół godziny. W końcu zadecydowała iść dalej. Zmuszała się do każdego kolejnego kroku. Poczuła chęć zawrócenia z drogi i sprawdzenia, czy drzwi dalej są zamknięte. No ale przecież przed chwilą były. Bez sensu wracać się i znowu przechodzić tę drogę, tym bardziej że już tyle miała za sobą. Nie wiedziała jednak, ile jej jeszcze zostało. Korytarz zdawał się nie mieć końca. I te lalki. Wszędzie, gdziekolwiek nie spojrzała, uśmiechała się do niej jakaś umalowana, wstrętna twarzyczka. Ktoś robił jej jakiś głupi, mało zabawny żart. Była tego pewna. Ktoś, kto wie, że panicznie boi się lalek. Jednak jaka osoba, znając jej historię, naigrywałaby się z niej w tak okrutny sposób?
-Strzeż się Molly, co warkocze ma i sukienkę w grochy.- Ten sam szept, tylko teraz jakby bliżej ucha. Jakby ktoś stał tuż za nią. Czuła niemal oddech na szyi. Tym razem nie odwróciła się. Nie była w stanie. Boże. Przecież to była właśnie Molly. Miała warkoczyki, które Peggy sama zaplatała i zieloną sukienkę w białe grochy. Uszyła ją mama, gdy starą rozszarpał pies sąsiadów. Nie wierzyła, że to się dzieje naprawdę. Poczuła, jakby cała krew z jej organizmu nagle spłynęła gdzieś w dół. Myślała, że zemdleje, jednak nie. To byłoby wybawieniem, które w tym momencie najwyraźniej nie było jej dane. Zaczęła biec, ile sił w nogach. Otaczające ją kukły stały się dwiema kolorowymi smugami po obu jej stronach. W końcu ujrzała drzwi. Nie pragnęła w tym momencie niczego, tylko dopaść klamkę i wyjść z tego koszmarnego korytarza. Wreszcie dobiegła , otwarła je i zamknęła za sobą z takim hukiem i łoskotem, że była pewna iż parę lalek po drugiej stronie musiało spaść z półek. Nie wiedziała jeszcze gdzie jest teraz, bo nadal stała twarzą do drzwi. Prawdę mówiąc, wcale nie miała ochoty się odwracać. Bała się, że tutaj czeka ją coś jeszcze gorszego. Miała rację. Nie uwierzyła własnym oczom, kiedy się odwróciła. Była w pustym, szarym pokoju. Ściany były odrapane i miały zacieki. Nie było tam nic prócz dziecięcego krzesełka na środku. Jej krzesełka, na którym siedziała… Nie, to było niemożliwe. Przecież została spalona lata temu. A jednak wyglądała identycznie. Te krzywo zaplecione warkocze, te ślady na rączce po zębach psa. Identyczna sukienka z białym kołnierzykiem, zielona w grochy. To była Molly. Bardziej żywa i przerażająca niż wtedy. Szok, który przeżyła, sprawił, że dopiero po chwili usłyszała cichutki szloch, który dochodził z kąta pokoju. Oderwała wzrok z lalki i spojrzała w tamtą stronę. Ujrzała skuloną sylwetkę. Była ona tak spowita ciemnością, że musiała do niej podejść, do czego zmusiła się ostatnimi resztkami odwagi i silnej woli. Omijając szerokim łukiem krzesełko z Molly, poszła w tamtą stronę. Jej oczom ukazała się staruszka z siwymi, potarganymi włosami, w długiej, brudnej koszuli nocnej. Już chciała się do niej odezwać, zapytać, skąd się tutaj wzięła i czy wszystko z nią w porządku, gdy nagle kobieta skierowała twarz w jej stronę. Peggy uklękła. Normalnie, pewnie zaczęłaby płakać, jednak przez ogromny strach, nie była w stanie. Tak dobrze znała tę twarz. Nie było dnia, by nie widziała jej w snach. Różniła się od tej tak dobrze zapamiętanej. Była pomarszczona, wychudła i przerażona, ale to była ona.
-Mamo- wyszeptała.- To ty? To naprawdę ty?
Karolina Blochel